ugg buty sklep

Rodzina Toporowicz Zosia i Pingwiny
Dodane przez Zbyszek dnia Marca 08 2008 02:36:59
W Dzienniku Polskim ukazał sie artykuł:

Zosia i Pingwiny

Poniżej tekst artykułu:

Jako chlopak nasluchal sie opowiadan o dalekich rejsach i urokach zycia marynarskiego, zaczytywal sie w ksiazkach o tematyce marynistycznej. - Pomysl na plywanie zrodzil sie w Technikum Zeglugi Srodladowej, po prostu ciagnelo mnie na morze - mowi Zbigniew Toporowicz z Wroclawia.

W czwartej klasie technikum odbyl indywidualna praktyke zeglarska i zdecydowal, ze podejmie studia na Wydziale Mechanicznym w Wyzszej Szkole Morskiej w Gdyni. Rodzice, poczatkowo przeciwni, w koncu ulegli i wyrazili zgode na to, by syn uczeszczal na WSM. Dzis 53-letni Zbigniew Toporowicz jest doswiadczonym fachowcem w mechanice okretowej oraz wlascicielem firmy Marine Service Poland w Gdyni, zajmujacej sie m.in. remontowaniem statkow armatorow zagranicznych.

Przez wiele lat plywal pod zagranicznymi banderami, zaczynajac od stanowiska asystenta maszynowego, na kierowniku remontu konczac. Pracowal dla armatora hiszpanskiego, norweskiego (bandera Wysp Bahama, NIS), niemieckiego (bandera Malty), brytyjskiego (bandera brytyjska) czy szwajcarskiego (bandera Panamy). Te dwie ostatnie wspomina najmilej. - Na brytyjskim statku pasazerskim w Australii zaproponowali mi naprawde atrakcyjne warunki finansowe - mowi.

Z kolei z okresu plywania pod "Panama" milo wspomina nie tylko wysokie zarobki, ale i skladajaca sie z przedstawicieli czternastu nacji 286-osobowa zaloge. Chwali rowniez tamtejsza kuchnie. - Az wstyd sie przyznac, ale w ciagu trzech tygodni przytylem szesc kilo. Zreszta nic dziwnego, pracowalem od osmej wieczorem do osmej rano, a jadalem przewaznie w nocy.

W swoim zawodzie Zbigniew Toporowicz najczesciej posluguje sie jezykiem angielskim. - Choc jest to miedzynarodowy jezyk marynarzy, bywaja wyjatki od tej reguly. Pod bandera niemiecka na wyzszych stanowiskach wymaga sie na przyklad znajomosci niemieckiego.

Najdluzej na morzu przebywal 195 dni. Obecnie poza ladem bywa bardzo rzadko i raczej krotko. - Poprzednio pracowalem w systemie: szesc miesiecy w morzu, szesc miesiecy w domu. Armatorzy wola jednak, kiedy pracuje jako superintendent ds. remontow, a to oznacza krotsze pobyty na statku. Takie wyjazdy maja tez swoje minusy, gdyz nigdy nie wiadomo, kiedy trzeba bedzie jechac w morze. Z drugiej strony wiek tez robi swoje i po tylu latach plywania, wole byc w morzu krocej, lecz miec mozliwosc odpoczynku - tlumaczy.

Wroclawianin przyznaje, iz pod wieloma wzgledami jego praca jest teraz latwiejsza. - Nie musze pracowac tak intensywnie jak kiedys, poniewaz statki sa bardziej zautomatyzowane, a dzieki telefonom komorkowym z rodzina moge sie porozumiewac nawet na pelnym morzu.

Jednak to nie tylko dzieki nowym technologiom zawod marynarza jest obecnie latwiejszy. - Po wejsciu do Unii Europejskiej dobry fachowiec moze zarobic miesiecznie 14 tysiecy dolarow lub wiecej. Dzieki obowiazujacym ukladom zbiorowym, surowym wymogom unijnym oraz koniecznosci stosowania sie do konwencji IMO (Miedzynarodowa Organizacja Morska), mozna juz odszukac "zaginione" pensje i skuteczniej walczyc z nieuczciwym armatorem.

Wedlug pana Zbigniewa, najcenniejszymi cechami dobrego marynarza sa: odpornosc na stres, sumiennosc oraz odpowiedzialnosc za siebie i innych. Nie mniej wazna jest jednak ostroznosc przy podejmowaniu pracy u nierekomendowanego armatora. - Sprawdzenie wyplacalnosci pracodawcy to podstawa. Jesli ma sie wlasna firme lub rozlegle kontakty, wystarczy zazwyczaj jeden e-mail do znajomego. Prawie regula juz jest, ze za dobrymi armatorami stoi dlugoletnia tradycja. Najlepszym przykladem moga byc bandery norweskie, ktore taka tradycje posiadaja i sa jednym z liderow na rynku. Ponadto kazdy tamtejszy kontrakt jest parafowany przez konsulat norweski.

Dzieki swojej pracy pan Zbigniew odwiedzil wszystkie kontynenty. Jednak do nowego hobby zainspirowala go dopiero Antarktyda. - Zbieram pingwiny. Najwiekszy ma ponad metr wysokosci, najmniejszy centymetr. Dotychczas udalo mi sie zebrac okolo 600 pingwinow. Maskotek, ich wizerunkow na koszulkach, szklankach, zabawkach. Pierwszego pingwina dostalem od mojej obecnej zony, a wowczas dziewczyny, na czwartym roku studiow, kiedy plynalem z wyprawa naukowo-badawcza na polowy kryla. W tym rejsie przez dwa dni mialem zreszta w swojej kabinie zywego pingwina. Jedyna niewygoda bylo dostarczanie mu na czas pokarmu. Kiedy pojawialem sie w kabinie bez ryby, walil dziobem w kosz na smieci.

Praca na morzu to jednak takze chwile prawdziwej grozy. - W trakcie rejsu na Falklandy pogoda zmieniala sie niebezpiecznie szybko - wspomina pan Zbigniew. - Wybieralismy wlasnie wlok z ryba, a w takich momentach statek rybacki ustawia sie bokiem do fali. Mialem pecha. Hodowalem w kabinie kwiaty w skrzynce na oknie i caly ten ogrodek znalazl sie w mojej koi. Ostatecznie wszystko zakonczylo sie dobrze, poniewaz przez niedomkniete okno weszla do kabiny "sprzataczka Zosia" (tak w marynarskim slangu nazywa sie wtargniecie fali do kabiny - przyp. aut.) i zrobila swoje porzadki...

DAGMARA SITEK